Wyprawa śladami “Jasia Bandyty” Czerwiec 2018

Wyprawa śladami “Jasia Bandyty” Czerwiec 2018

Tekst ten powstał chwilę przed założeniem mojego kanału na YT…

Zimą gdy za oknem królowała plucha, chłód i generalnie beznadziejna Polska zimowa aura do głowy wpadł mi pomysł na wyprawę. Wymyśliłem sobie że fajnie byłoby przejść nieużywaną już trasą kolejową z Szamotuł do Sierakowa, z jakimś noclegiem po drodze. Od razu też zapytałem mojego ulubionego Szwagra ( jedynego jakiego mam 🙂 ) Gabora, czy się pisze na taką przygodę. 
Linia kolejowa, o której mowa biegła z Szamotuł do Międzychodu, wiodła przez malownicze rejony pojezierza sierakowskiego a skład który po niej jeździł przez mieszkańców Szamotuł nazywany był „Jasiem Bandytą”! Wychowywałem się w Szamotułach ale za cholerę nie wiem dlaczego tak ten pociąg był potocznie nazwany. Jeśli ktoś z Was wie, proszę o informacje w komentarzu 🙂

Standardowo na dzisiejsze zabiegane czasy najwięcej czasu zajęło nam zgranie terminu… no ale się w końcu udało i w czerwcową sobotę ruszyliśmy na szlak.

Cały ekwipunek miał być dźwigany na plecach, mimo to nie pakowałem się na „lekko”, wyszło na to że Gabor też nie 🙂 Miał to być nasz „męski” wypad, a kiedy taka okazja się powtórzy, nie wiadomo, więc tą wyprawę potraktowałem jak Święta. I zabrałem tonę wypasionego jedzonka, miało być gorąco więc i tonę wody do tego sprzęt ( tarp, śpiwór, karimata, bielizna na zmianę, siekierka, piła i nóż, menaszka, kratka grilowa, apteczka i przybory higieniczne ), do tego jeszcze Go Pro i statyw. Sporo tego, i sporo nawet bardzo sporo jak się miało okazać, to ważyło, wyszedłem jednak z założenia że jestem grubas i trochę ekstra wagi jedynie mi na zdrowie wyjdzie 🙂

Ruszyliśmy w sobotę o 8:00 z Szamotuł. Od razu przyszło nam przedzierać się przez gęste zarośla, które zakryły już nie używaną od kilkunastu lat trasę. Po opuszczeniu Szamotuł zarośla ustąpiły wysokiej trawie i pokrzywom, przez które szło się nieco łatwiej ale i tak należało zachować koncentracje i uważnie stawiać kroki by sobie kostki nie skręcić. Tempo, więc nie było rewelacyjne ale przecież nie o to nam chodziło, chodziło o to by się właśnie nie spieszyć. Na pierwszych 8km spotkaliśmy sporo zwierzaków, koźlaka, 2 sarny, bażanta, zająca i kuropatwę no i mnóstwo wkurzających owadów 🙂

Po dojściu do Ostroroga zrobiliśmy sobie pierwszą przerwę by coś przekąsić i skorzystać z toalety. Kolejne przerwy następowały coraz częściej i coraz szybciej :). Stek na wieczorną ucztę jednak swoje ważył a i upał nie pomagał.

Po paru godzinach męczącego marszu dotarliśmy do wsi Nojewo, która była naszym celem na ten dzień, bo w tej okolicy planowaliśmy nocleg. W sklepie spożywczym napiliśmy się coli, która dawno tak mi nie smakowała! Uzupełniliśmy zapas wody i wyruszyliśmy w poszukiwaniu miejsca na nocleg.

Wstępnie pomysł był taki by się zatrzymać gdzieś nad jeziorem, można by się wtedy ochłodzić w jego wodach i bezpiecznie ognisko palić. Niestety teren zweryfikował ten plan i obozowanie nad brzegiem z powodów gęstej roślinności, podmokłego terenu i milionów owadów, nie wchodziło w grę. Szukaliśmy więc dalej, przy dźwiękach nadchodzącej burzy… Po około 45 minutach rozpoczęliśmy rozkładanie obozu. Jedyne co nas niepokoiło było martwe drzewo stojące nieopodal, w trakcie silnego wiatru lub burzy istniała spora szansa na dekapitacje przez to drzewo. Rozwiązaliśmy więc ten problem….

Nadchodząca burza dała nam czas jedynie na rozstawienie tarpa 3 x 3, jak się rozpadało to na dobre, zerwał się silny wiatr , momentami nawet grad padał. Kojarzycie zdjęcia z serwisów informacyjnych o zalanej miejscowości Wronki ( czerwiec 2018 )? To właśnie ta sama burza co nas zmoczyła. Podłoże nie absorbowało wody w ogóle. Co w wydatny sposób wpłynęło na wilgotność naszych tyłków! Nawałnica trwała dobrą godzinę, poza moknięciem wykorzystaliśmy ten czas na przygotowanie na kuchence gazowej suszonego metodą domową kaszotto. Rozgrzało nas i smakowało wybornie. Gdy deszcz i wiatr zaczął stopniowo słabnąć zabraliśmy się za przygotowywanie ognia by się rozgrzać i osuszyć. Chcieliśmy mieć też już gotowy ogień gdyby ponownie zaczęło padać. Wszystko było mokre ale przy odrobinie cięcia, łupania, batonowania i skrobania udało się szybko rozpalić ogień.

Postanowiliśmy też prze konfigurować tarpa na wypadek gdyby w nocy ponownie maiło padać. Po jakimś czasie udało się sprawdzić prognozę pogody, która nie zapowiadała już więcej opadów, pojawiło się też słońce, więc przestawiliśmy tarpa ponownie tym razem w klasyczny układ ‘A” .

Gdy obóz był już ogarnięty, zapraliśmy się za konsumpcje, z takim wysiłkiem zatarganych w to miejsce produktów 🙂 Menu obejmowało klasyka klasyków czyli kiełbe śląską, ziemniaki z cukinią z foli. Jako danie główne przygotowaliśmy stek ( absolutna BOMBA!!! ) a w zapasie był boczek, kilka puszek i nie wiem co tam jeszcze Gabor miał w plecaku 🙂

Tak racząc się pysznościami, rozmawiając na ważne egzystencjalne tematy upłyną nam wieczór. Po skończonym biesiadowaniu ugasiliśmy dokładnie ognisko. W kime poszliśmy koło 22:30. Ja niestety przebiłem karimatę na patyku ukrytym głęboko pod mchem i błogi sen chu… strzelił. Nie spałem prawie wcale, parę razy udało się zamknąć oko ale to było już nad ranem….

Wstaliśmy o 6:00, Gabor przygotował wyśmienitą jajecznicę na bekonie. To danie zrobiło swoją robotę, bo pomimo dużego zmęczenia z dnia poprzedniego i w moim przypadku słabego snu, sprawnie zwinęliśmy obóz, posprzątaliśmy po sobie i ochoczo ( no dobra , ok , ochoczo to jednak lekkie nadużycie 🙂 ) ruszyliśmy w dalszą drogę.

Postanowiliśmy nie wracać do Nojewa na tory lecz wejść na nie po drugiej stronie lasu w którym biwakowaliśmy. Jednakże szlak którym się poruszaliśmy po kilkuset metrach zanikł całkowicie co zmusiło nas do obejścia sporego obszaru, i oddaliło nas znacząco od linii kolejowej. Podjęliśmy wtedy decyzje że rezygnujemy z pierwotnego planu marszu torami na rzecz trasy bardziej krajoznawczej duktami leśnymi i drogami polnymi. Była to słuszna decyzja, marsz torami sam w sobie jest trudny, do tego cała linia jest mocno zarośnięta co nie pozwala cieszyć się otaczającym nas krajobrazem a zmusza do nieustannego obserwowania gdzie się stąpa.

Jak postanowiliśmy tak zrobiliśmy i ruszyliśmy przez Chrzypsko Małe, Łężce, Lutomek do Sierakowa. Piękna trasa przez pagórkowaty wymagający teren. Marsz sam w sobie nie był przyjemny, powiem tak, na pewno sprawiłby ogromną przyjemność jakiemuś masochiście! Ale to nie miało wielkiego znaczenia, bo przecież miało być ciężko, miało to być wyzwanie, miała to być przygoda, i tak właśnie było… było po prostu cudownie!!!

W Sierakowie czekały na nas nasze Panie, nakarmiły nas , napoiły i miło spędziliśmy kilka kolejnych godzin.

Co by napisać jako podsumowanie… Wyprawa była dla nas wymagająca pod względem fizycznym, ale daliśmy radę! Było gorąco, duszno, była burza, ale daliśmy rade! Był grad, byliśmy mokrzy ale daliśmy rade! Pokonaliśmy w sumie 48km, miło spędzając czas, a taki był przecież plan, cała reszta to jedynie dodatki 🙂

Pozdrawiamy
Gabor & Michał.

One thought on “Wyprawa śladami “Jasia Bandyty” Czerwiec 2018

Comments are closed.

Comments are closed.